Gumowe Lalki i Bajka o Bachorze.
Lalki do seksu.
Uwielbiam obserwować ludzi. Są jak gumowe lalki. Takie do seksu, dmuchane.
To widać jak chodzą, poruszają się, mówią, reagują i żyją.
Bezrefleksyjnie. Bezmyślnie. Bezwolnie.
Jak nadmuchane lale, wypełnione wszystkim, co zostało w nich „wdmuchnięte” w domach, rodzinach i wychowaniu. W całym procesie socjalizacji i nachalnych, społecznych oczekiwań.
Ludzkie lalki, bezmyślne i bezmówne. Które przez całe swoje życie nie zadały sobie ani jednego ważnego pytania. Ani jednej refleksji o osobisty sens życia i swoje ważne potrzeby. O swoje granice, bezpieczny dobrostan i komfort.
Ani jednej. Przez całe życie.
Wegetują w swoich normach i przekonaniach. Trwają w reaktywnych, wyuczonych relacjach. Słuchają, spełniają polecenia i włażą w dupę. Podporządkowują się i służą wszystkim co posiadają. Zawsze na zawołanie i zawsze na ostatnim miejscu w domowym porządku. Zawsze na końcu, po innych, pragną tylko jednego – za wszelką cenę się przypodobać. Za wszelką cenę zasłużyć na ochłap. Za wszelką cenę zarobić sobą na akceptację, czyjąś obecność i „miłość”. Jakkolwiek okazaną.
Więc niech zdradza, niech bije, niech poniża, niech olewa, byle był. Byle była, reszta nie ważna. Byle przytulić się do kogoś wieczorem i móc powiedzieć „kocham”.
Domowy syndrom sztokholmski.
Byle było miło.
Te ludzkie lalki są grzeczne i pozornie bezwzględnie bezwolne, jak wilki w owczej skórze. Dają z siebie wszystko – uczucia, ciało, sex, kompetencje, dbałość i zaangażowanie. A przede wszystkim odpowiedzialność za szczęście innych.
Te wilki w owczej skórze noszą w sobie zakłamanie i fałsz. Bezmyślną wiarę że na miłość trzeba sobie zasłużyć, chociaż w ten sposób nigdy tego nie osiągnęli. Bezmyślną zgodę na wszelkie możliwe wykorzystywanie, jako drogę do tego celu. I stałą gotowość do samooszukiwania siebie. Do emocjonalnego, psychicznego i fizycznego ruchania.
A potem sobie odbijają, bo przecież „sprawca” skrzywdził. Bo gdy już uderzył, poniżył i dostał, co swoje, ONI wchodzą w moc. Bo teraz już mogą sobie odbić, bo już przyjęli wpierdol. Zarobili na swoją siłę. Dostali po ryju. I mogą bezkarnie oddać. Bo przecież tak dużo dali! Tak dali się skrzywdzić! Więc teraz sprawca dostanie po mordzie. Bo nigdy, wystarczająco dobrze, nie nosi zeszmaconej księżniczki na rękach.
Gumowe lalki to ludzie, którzy nie wiedzą co to wzajemny szacunek. Nie rozumieją wartości troski. Nie rozumieją zadbania i ciepła. Nie wiedzą jak dawać i jak je przyjmować. Na tyle nie wiedzą, że nie umieją zauważyć ich braku. I nie umieją ich stworzyć dla siebie. Ani dla swoich rodzin, relacji, związków i codzienności.
To ludzie, którzy w związkach krzywdzą siebie nawzajem. Wykorzystują, manipulują, kłócą się, godzą i znowu rozstają. A potem znowu wracają do siebie, jadą na „warsztaty z tantry„, żeby mieć „seks tantryczny” i cyrk jedzie dalej. Rodzina na swoim to ostra jazda. I tą ostrą jazdę nazywają miłością.
To ludzie, którym nikt nie „pozwolił” żyć po swojemu. Ludzie, którzy panicznie boją się samotności. Którzy godzą się na wszystko, byle partner był obok. Niech zdradza, niech oszukuje, niech robi w chuja, byle był. Byle przytulił wieczorem. Byle nie byli sami.
To ludzie, którym wygodnie jest słuchać. Którym nigdy nie wpadło do głowy, że czas swego życia mogą poświęcić tylko dla siebie. Którym nigdy nie przyszło do głowy, że mogą ukształtować się sami.
Że mogą wybrać jakie chcą mieć życie, związek, seksualność i miłość. Że sami mogą sobie wybrać partnera i że w swoich rękach mają swoje decyzje i mądrość.
Dlaczego tak jest? Bo tak wygodnie, być lalą do ruchania, a potem ofiarą, czyli usprawiedliwionym, „niewinnym” oprawcą.
Czy można im pomóc? Czasem tak, jeśli mają dość odwagi, by zobaczyć w tym siebie. Wziąć odpowiedzialność za własne życie, decyzje i zachowania. Za siebie, swój gniew i swoją głęboko ukrytą miłość.
Tym ludziom pomagam.
BAJKA O BARCHORZE.
Degradowali siebie nawzajem, poniżali, krzywdzili. Jechali po sobie jak po burej suce. Byli głośni, albo obrażeni, albo trzaskali drzwiami. Albo trzaskali siebie po mordach. Wyzywali i byli dla siebie wrogami. I wszystko było ok, żyli razem dalej. A Ty z nimi. Na doczepkę bachor. Jak już jest, niech już będzie, byle cicho był.
Bachor się wstydził. Siebie, tego że z nich pochodzi. Ich, jako rodziców, ich, jako dorosłych. Tego jak było w domu.
Bachor obserwował. Patrzył z pogardą na pomiatanego rodzica. Patrzył z litością na bezwolnego rodzica. I sobie przyrzekł, że sobie tak nie pozwoli. Prędzej sam zrani i skrzywdzi zawczasu, żeby nie zostać zranionym. Żeby nie wyjść na wała, jak ojciec, czy matka. Żeby nie zobaczyć siebie jako słabeusza, debila i idiotę z uczuciami, który trwa w beznadziejnej relacji. Bo przecież każdy związek i tak będzie taki sam. Zrani tego, kto czuje.
Potem bachor dorósł w przekonaniu, że buduje własną niezależność i siłę. Bo jeden silny rodzic był i darł ryj. I bachor nauczył się bronić i atakować na wszelki wypadek. Bez powodu ranić, zdradzać, porzucać i niszczyć. I krzywdzić tych, którzy go otaczali.
Potem, pewnego dnia, gdy po raz kolejny zniszczył wszystko co miał, bachor przyszedł do mnie. Gdy rozwalił kolejną relację. Odrzucił więź i bliskość i stracił coś ważnego. Powiedział mi, że nie wie, czego mu brak, ale czuje, że coś potrzebuje.
A ja mu zadałam pytanie:
– Kiedyś, gdy obiecałeś sobie, że nigdy nie pozwolisz się poniżyć i skrzywdzić, czemu nie obiecałeś sobie też drugiej połowy kontraktu, że nigdy nie będziesz taki, jak Twój drugi rodzic? Czemu nie obiecałeś sobie, że swoich bliskich nie będziesz porzucał, zdradzał, poniżał i krzywdził?
Bachor pomyślał, poczuł, zapłakał i sobie obiecał. I wszedł w proces przemiany.
I już nigdy więcej nie był bachorem.
Kala Luna Temple - Wszelkie prawa zastrzeżone.
+48 884 394 568
info.kalalunatemple@gmail.com